Pozdrawiam Was serdecznie i do jutra!
Friday, 20 December 2013
Ulubione Blogerki
Dzisiaj chciałam Wam przedstawić moje Top10 spośród blogerek lifestylowych, urodowych i modowych:
Wednesday, 18 December 2013
Rozważania torebkowe część I
Z każdego czasopisma wyłania się obraz, że kobiety najchętniej kupują torebki i buty. Miłość do kolorowych torebeczek i plecaczków ma swoje zaranie w dzieciństwie, gdzie najpierw dostawałyśmy piękne różowe plecaczki z króliczkami, lalkami Barbie itd., następnie plecione plecaki (nie pamiętam już jak się wtedy fachowo nazywały), niektórzy mieli plecaki od Enrico Benettiego. Po tym okresie przyszła moda na klimaty wojskowe a następnie sportowe z koniecznym logiem np. Adidasa. W międzyczasie szerzyła się moda na sztruksowe torby noszone na ukos, prostokątne torby z różnych tworzyw, aż do wielkiego boomu torebek pseudoekologicznych. Pewnie wiele z Was nie wiem o czym piszę, ale taka była moja torebkowa historia, historia wczesnych lat 90 XX wieku.
Kilkadziesiąt lat temu większość kobiet nosiło skórzane torebki i nie wiem czy wynikało to z innego stosunku cen do zarobków, czy też prozaicznie - braku masowej produkcji chińskiej w nieznanych w Polsce wtedy sieciówkach odzieżowych. Oczywiście nie wnikam w kwestie filozofii życia i rozumiem, że część osób nie będzie nigdy pożądała skórzanej torebki aczkolwiek zauważam ostatnio odstąpienie od kultu torebki z eko-skóry co widać choćby po boomie na torebki ze skóry naturalnej Dzikiego Józefa czy torebki MK. Dzisiaj jednak chciałabym poruszyć delikatną kwestię moich odczuć w stosunku do dwóch kultowych torebek, aczkolwiek w moim mniemaniu nietypowych. Dla mnie klasyczna torebka to torebka w kształcie prostokąta, kwadrata a najlepiej trapezu ze skóry jednokolorowej (może być cieniowana ale nie mieszanina kolorów), bez kującego w oczy loga. Nie trudno jest się więc domyśleć, że problem napotykam w przypadku torebek LV. Do tej pory nie umiem zrozumieć fenomenu tej marki. Nie wnikam w jakość ich wyrobów, ale w te specyficzne motywy LV, które miały zapobiegać ich podrabianiu. Po prostu mi się to nie podoba i jest dla mnie trochę takie zbyt rzucające się w oczy. Załamałam się jak zobaczyłam podobne motywy u Naszej rodzimej marki - Wittchen.
Żyłam sobie przeświadczeniem, że większość tańszych modeli LV nigdy mi się nie spodoba, aż do zobaczenia modelu Damier Azur Neverfull u MissPKproject w jej tagu torebkowym, gdzie na widok torebki stwierdziłam: super!. Kolor jest piękny, wreszcie nie ten okropny brąz, no i rzecz jasna sam motyw szachownicy jest w tym kolorze znacznie bardziej elegancki niż klasyczny Monogram. Mówię sobie super to poszukam więcej zdjęć w internecie i tu czar prysł. Jakkolwiek w kampaniach reklamowych wygląda ona pięknie, tak już na zdjęciach typu real w blogosferze, już nie podoba mi się tak jak powinna torebka za prawie 1000 dolarów. Bardzo chciałabym ją zobaczyć na żywo i wtedy dopiszę swoje końcowe zdanie.
Kilkadziesiąt lat temu większość kobiet nosiło skórzane torebki i nie wiem czy wynikało to z innego stosunku cen do zarobków, czy też prozaicznie - braku masowej produkcji chińskiej w nieznanych w Polsce wtedy sieciówkach odzieżowych. Oczywiście nie wnikam w kwestie filozofii życia i rozumiem, że część osób nie będzie nigdy pożądała skórzanej torebki aczkolwiek zauważam ostatnio odstąpienie od kultu torebki z eko-skóry co widać choćby po boomie na torebki ze skóry naturalnej Dzikiego Józefa czy torebki MK. Dzisiaj jednak chciałabym poruszyć delikatną kwestię moich odczuć w stosunku do dwóch kultowych torebek, aczkolwiek w moim mniemaniu nietypowych. Dla mnie klasyczna torebka to torebka w kształcie prostokąta, kwadrata a najlepiej trapezu ze skóry jednokolorowej (może być cieniowana ale nie mieszanina kolorów), bez kującego w oczy loga. Nie trudno jest się więc domyśleć, że problem napotykam w przypadku torebek LV. Do tej pory nie umiem zrozumieć fenomenu tej marki. Nie wnikam w jakość ich wyrobów, ale w te specyficzne motywy LV, które miały zapobiegać ich podrabianiu. Po prostu mi się to nie podoba i jest dla mnie trochę takie zbyt rzucające się w oczy. Załamałam się jak zobaczyłam podobne motywy u Naszej rodzimej marki - Wittchen.
Żyłam sobie przeświadczeniem, że większość tańszych modeli LV nigdy mi się nie spodoba, aż do zobaczenia modelu Damier Azur Neverfull u MissPKproject w jej tagu torebkowym, gdzie na widok torebki stwierdziłam: super!. Kolor jest piękny, wreszcie nie ten okropny brąz, no i rzecz jasna sam motyw szachownicy jest w tym kolorze znacznie bardziej elegancki niż klasyczny Monogram. Mówię sobie super to poszukam więcej zdjęć w internecie i tu czar prysł. Jakkolwiek w kampaniach reklamowych wygląda ona pięknie, tak już na zdjęciach typu real w blogosferze, już nie podoba mi się tak jak powinna torebka za prawie 1000 dolarów. Bardzo chciałabym ją zobaczyć na żywo i wtedy dopiszę swoje końcowe zdanie.
Drugą kontrowersyjną torebką jest dla mnie - nylonowy "worek" Le Pliage marki Longchamp. Zdjęcia przypominają mi dodatki dołączane w okresie letnim do Twojego Stylu (oczywiście bez wykończeń skórzanych). Nie dziwię się, że jest bardzo popularna torebka, przynajmniej zagranicą w Polsce jeszcze Jej nie widziałam, gdyż nie ma wygórowanej ceny jak na it-bag. Co więcej jest bardzo praktyczna i można ją wykorzystać m. in. na zakupy, na wyjazd, na plaże, jako bagaż podręczny w wersji L. W naszej strefie klimatycznie dobrze sprawdziłaby się w czasie ostrej zimy, kiedy żal wystawiać lepsze torebki na śnieg i zimno albo w lecie kiedy dużo podróżujemy. Co prawda jak na takie zastosowania to uważam, że na polskie realia jest za droga (cena od 54 euro wzwyż) . Za cenę 250 zł możemy już szukać na przecenie skórzanej torebki, ale oczywiście jeśli mamy większe możliwości finansowe to czemu by nie. Oczywiście marka Longchamp posiada całą gamę pięknych torebek skórzanych, aczkolwiek są one w mocno wygórowanej jak na Nasze realia kwocie (od ok. 1600 zł). Podsumowując, jeśli ktoś pragnie jednej z najtańszych it-bag to nylowa Le Pliage jest tu świetnym rozwiązaniem. Osobiście mam mieszane uczucia. Raz mi się podoba (najbardziej model handle bag navy, w rozmiarze M) bo jest taka odporna na pogodę, piasek, łatwa do czyszczenia z drugiej strony jak popatrzymy na zdjęcia z blogosfery to wygląda jak worek na zakupy, dosyć kosztowny worek.
Jestem ciekawa czy to ja mam taki dziwny gust czy coś w tych torebkach jest dla Was także drażniącego?
Jestem ciekawa czy to ja mam taki dziwny gust czy coś w tych torebkach jest dla Was także drażniącego?
Pozdrawiam Was serdecznie i do jutra !
Tuesday, 17 December 2013
Misja: WŁOSY
Lśniące i grube włosy są bardzo często uznawane za jedną z najlepszych wizytówek zadbanej kobiety. O ile w przypadku może 10-15% kobiet są one perfekcyjne, tak w pozostałej grupie odnajdujemy przedstawicielki m. in. suchych, łamliwych, matowych, puszących, przetłuszczających, cienkich lub wypadających włosów.
W dzieciństwie miałam duże problemy z włosami, które najpierw nie chciały rosnąć a potem ciągle wypadały. Z końcem podstawówki problem ten ustał i pojawił się niestety dopiero pod koniec studiów. Przez cały ten okres posiadałam średnioporowate grube włosy. Pamiętam jak dziś jak zazdrościłam tym niskoporowatym, które miały zaraz po umyciu taflę błyszczących zwykle cienkich włosów, ja za to miałam lwią grzywę, która mi wtedy bardzo przeszkadzała. Przez ten czas używałam tylko szamponu, nigdy nie miałam głosy do stylizacji a wszelkie próby osiągnięcia fryzury a'la Shakira kończyły się fiaskiem, gdyż po całej nocy spędzonej w wałkach w ciągu 2-3 godzin włosy się prostowały pod swoim ciężarem. Dwa razy próbowałam zostać blondynką, ale nawet to nie zaszkodziło wtedy moim włosom. Dopiero stres, niewłaściwe nawyki żywieniowe oraz 2 m-ce z prostownicą (bez stosowania środka termoochronnego, tak wiem wiem) doprowadziły do początkowego upadku moich włosów. Po kilku miesiącach doszły do siebie, ale niestety nadmierne wypadanie włosów nie ustało i towarzyszy mi już od trzech lat, osiągając apogeum na początku tego roku gdzie po serii niefortunnych zdarzeń losowych, przebytej operacji i stosowaniu rozjaśniacza Johna Friedy na końce włosów moje czesanie kończyło się na wyciąganiu kłębów włosów (liczyłam w setkach).
Koniec końców długie do połowy pleców włosy ścięłam w maju do poziomu obojczyków a po wakacjach rozpoczęłam stopniową akcję ratunkową. W celu wyrównania koloru włosów zamówiłam Hennę Khadi w kolorzę Dark Brown polecaną przez nissiax83 i założyłam, że więcej drogeryjnymi farbami swoich włosów nie będę traktować. Na zdjęciu widoczny aktualny efekt czyli po 2,5 miesiąca od farbowania, nowa henna już zamówiona.
Równocześnie zamówiłam też szampon organiczny ze Skin Blossom, olejek Khadi do wypadających włosów oraz odżywkę Khadi. Szampon przy olejowaniu kompletnie się u mnie nie sprawdził, włosy były tłuste po umyciu, na szczęście wczoraj go wykończyłam i zamówiłam zupełnie inny. Odżywkę stosuje tak raz na 2-3 mycia z czystego lenistwa. Niestety największą zmorą w przypadku moich włosów, kosmetyków organicznych/ naturalnych i braku stosowania silikonów jest niesamowite ich plątanie przez co mam wrażenie, że jeszcze więcej ich tracę. Jako suplementy od 2 tygodni biorę Vitapil i od kilku dni piję 50 ml 100% soku z pokrzywy dziennie. Na efekty niestety będę musiała jeszcze poczekać, ale mam nadzieję że do tego czasu będę miała jeszcze trochę włosów.
Próbowałam używać lotionów takich jak Seboradin czy Jantar, ale bardzo przetłuszczały mi włosy a widmo mycia włosów codziennie i wypadania ich przy rozczesywaniu skutecznie mnie zniechęciło.
Zamierzam sobie kupić jakąś dobrą maskę może z Macadamia, ale będę musiała jeszcze poczytać o niej więcej opinii.
Pozdrawiam Was serdecznie i do jutra :)
Monday, 16 December 2013
Sześć miesięcy ....
Za pół roku (bez dwóch dni) mam ślub. Ślub to, oczywiście pomijając aspekt uczuciowy, dzień w którym jesteśmy najbardziej fotografowane w całym Naszym życiu. Ze względu na ten dosyć oczywisty fakt wszystkim Nam zależy by jak najlepiej wyglądać, i tutaj jak myślę nie jestem żadnym wyjątkiem.
Mam kilka postanowień i wydaje mi się, że prowadząc ten blog będzie mi łatwiej ich dotrzymać i je realizować. W kolejnych dniach i postach będę przedstawiać swoje strategiczne cele.
Dzisiaj mały wstęp czyli waga. Nigdy nie byłam ani gruba ani chuda. Do 2010 byłam szczupła. Niestety wskutek pisania pracy mgr i innych zdarzeń zaczęłam za bardzo sobie odpuszczać, przede wszystkim piłam ogromne ilości napojów energetycznych i jadłam od 20 do 24 ogromne ilości chipsów oraz słodyczy bo lepiej się przy nich pisało pracę. Tak w pół roku przybyło 5 kg a w ciągu następnego niestety równie stresującego okresu kolejne 3 kg i tak to już zostało. Potem w zależności od różnych zdarzeń waga wahała się w zakresie 56 a 60 kg. Aktualnie mam plus minus 59,5 kg. Moja waga z okresu "szczupłego" wahała się w zakresie 48 a 52 kg więc jest co zrzucać. Myślę że te 52 kg są osiągalne i aż wstyd że inne kobiety potrafią stracić 20, 30 kg a ja jestem leniwa i te parę kg to kilkuletni problem. Najgorszy wróg to efekt jojo, którego doświadczyłam w zeszłym roku, gdy już ze względów zdrowotnych miałam 56 kg i niestety waga wróciła do poziomu +/-59 kg.
Moja piramida zła to: napoje gazowane-ciasteczka, wafelki w czekoladzie-chipsy. Chcę zwrócić wszystkim uwagę, że na pierwszym miejscu wyróżniam napoje gazowane bo to one rozpoczęły mój problem a chyba większość ludzi przypisuje większe negatywne działanie samym słodyczom i fast foodom. Ostatnio podjęłam się postanowienia motywującego czyli na wzór skarbonek wielkopostnych założyłam swoją skarbonkę detoxową czyli codziennie wrzucam do niej pieniążki, które normalnie wydałabym na moją piramidkę szczęścia. Oczywiście zapytacie się jak można to określić. Nie da się dokładnie, jednego dnia mogłam wydać 11zł bo cola plus wafelki, innego tylko 3zł bo cola itp dlatego przyjęłam że będzie to kwota rzędu 5zł.
Na zdjęciu widać pierwsze efekty z 3-4 dni, teraz przyrost finansowy jest bardziej widoczny. W ciągu tego tygodnia detoxu zjadłam tylko jedną paczkę chipsów i trzy muffinki, więc na razie nie jest najgorzej, zobaczymy jak będzie dalej.
Pozdrawiam Was serdecznie i do jutra :)
Subscribe to:
Posts (Atom)